W tym roku małż Mamillowy sprawił że kobicie swej szczęka opadła do ziemi. Jak co niektórym wiadomo małż obecnie na wygnaniu, gdzieś tak z 1200km od Polski. Rano Mamilla dostała smsa. Jakieś takieś tam że kocha czy coś... Wiadomo ożenił się to coś o miłości od czasu do czasu wspomnieć trzeba. Późniejsze atrakcje dnia kręciły się wokół Steff i tego jak ostatnio rozkręca się z gadaniem. Skubany Trollson opanował wydzieranie się wniebogłosy, i jeszcze do tego jakoś tak po ludzku ostatnio dziamie. Od czasu do czasu wredal mały przedrzeźnia Mamillowe zakazy i krzyki swoimi w języku niemowlęcym. Chyba niestety mała ma coś po matce i babce... Będzie też dziamdziakiem jakby nie patrzeć. No ale wieczorem przeszła samą siebie. Brojąc po kątach co raz dało się słyszeć ogłuszające "da da da daaadddaaaa!!!", a po chwili da przerodziło się w..."ta ta tatatatataaaaattttaaa!!!" i tym oto sposobem chwilę później już wychodziło coś jak "tata". Mamilla w szoku. Bo jak tu dziecko "tata" krzyczy jak ojca brak... Nagranie z tego wydarzenia poszło w ramach walenia w tynki do Steffowego fadera, a co tam, niech ma trochę radości. --> Filmik na dole ;)
Coby nie myśleć za dużo w takim fantastycznym dniu, Mamilla uzbrojona w litr wińska marki B ( byle dużo, byle tanio, byle słodko), czekała na wieczór... I już miała kłaść Trollsona spać który ostatnio dość szybko i intensywnie wykazuje chęć pójścia "luli". Wińsko wzywało Mamillę intensywnie, a tu dzwonek do drzwi. Zraz z drażniącym ucho dzwiękiem, przez Mamillową makówkę przeleciał potok epitetów. Bo kto? Bo po ch...? Bo czego o tej porze? Zapewne sąsiad ukochany co to zawsze ma wyczucie czasu i sytuacji. Poleciał do drzwi Steffikowy dziadek. A tam słyszę jakiś chłop się pyta o Mamillę ( znaczy z imienia i nazwiska ). No to Mamilla idzie... I wryło ją w ziemię. Stoi jakiś chłop, bukiet róż w łapie trzyma i wali że on do mnie z tym zielskiem, że taksówkarz jest, że opłacone, że jakiś gość na ulicy takiej i takiej dał mu kartkę z adresem i kazał przywieść. No Mamilli szczena opadła. Miło Mamillę połechtało ego i głupio pomyślała że to może jakiś cichy wielbiciel, ale zaraz się pozbierała i wiedziała że to do małża. Tylko jakim cudem? No wiadomo są poczty kwiatowe, ale żeby kwiatki taksówką z DE przyjeżdżały? Takie jaja...
Nie powie Mamilla miło jej się zrobiło jak nigdy, bo małż ostatnio kwiaty jej dał jakieś 2 lata temu jak ostro nawywijał na pewnej imprezie z kolegami. Przez chwilę były nawet podejrzenia że znów coś nakombinował, ale niby nie. Skubaniec nie chciał powiedzieć jak tą niespodziewajkę wymyślił, ale obiecał że od teraz Mamilla będzie dostawała kwiaty i nie tylko częściej. Czyżby kryzys małżeński tak szybko nas dopadł? Uuuu...
Ps. Jak na Mamillę pijaczkę, wczoraj wybąbolone było połowę flaszki wińczacha. Dziś poprawiny, a co ;)
Jak ładnie ze strony męzula :) ja nic nie dostałam poza zezwoleniem opuszczenia lokalu :)
OdpowiedzUsuńFiu fiu! No to tylko się cieszyć. Ja nie dostałam nic - no poza literkiem grzanego malinowego (kochammmm!), więc brak zielska wybaczyłam hehe. A do W-tynek stosunek mam identyczny ;-)
OdpowiedzUsuńNo to się popisał mężulek :)
OdpowiedzUsuńja tez kwiatków nie dostałam,ale dostalam dzien dobroci dla mamy:)) hehhe
jak ja zazdroszcze tego wińska !!!! :)))
Pieknie :) Maz sie popisal, nie ma co!! My walentynek nie obchodzilismy nigdy i w tym roku rowniez nie bylo takiego zamiaru. A tu moj maz ''romantyczny z urodzenia' - 13 wlazl do domu z bukietem tulipanow i fotoksiazka z naszego slubu a mi szczena opadla.'
OdpowiedzUsuńEwiczka... Zazdraszczam fotoksiążki.... A tak szczerze to wolałabym mieć wychodne albo dzień wolności od Trolla ;) Już mi na beret ryje :D
OdpowiedzUsuńNo to miałaś niespodziankę. Brawo dla męża. A jeśli chodzi o wychodne to ja też bym wolała. Nawet z mężem, ale bez dzieci ;-))).
OdpowiedzUsuń:-) ale super niespodzianka!
OdpowiedzUsuń