Piaskownica. Na samą myśl robi się Mamilli słabo. Bo to przygotować się trzeba jak na starcie wojenne, obładować niezbędnikiem każdego grzebacza piaskowego, prowiant zabrać, wodę, nastawić psychicznie na spotkanie innych matek i ich równie rządnych wrażeń dzieciaków, co nasze. Wrażenia z wyprawy są zawsze bezcenne + darmowa pamiątka w postaci pełnych piachu buciorów i sterty szmat do prania, niestety dla niektórych jest to ostatnie pranie.
Szorujemy na plac zabaw. Mamilla pcha trzykołową zawalidrogę gdzie wygodnie obładowana torbami siedzi Steff, a którą to z całym dobrodziejstwem inwentarza z trzeciego piętra zniosła Mamilla ( świadoma że w drugą stronę nie będzie łatwiej). Godzina przedpołudniowa, słońce grzeje w czerep, na placu zabaw dzieciaków jak mrówków. Steff porzuca rower i drze w stronę piachu, taszczy ze sobą torbę plastikowego badziewia. Małe sępy już lustrują Steffowe klamoty, by po tym jak młoda je wywali na piach móc się na nie rzucić, jak oczywiście po chwili się dzieje. Steff drze ryjca "moje! moje!" i wyrywa sępom co się da, ale po chwili odpuszcza i wertuje porzucone w piachu "stare" zabawki przyniesione przez dzieciaki. Czyli zabawa czas start. Staruchowie w roli strażników siedzą na ławkach w okół piaskownicy, rozmowa raczej się nie klei, chyba że na poziomie rodzic - dziecko. Jak zwykle w takich okolicznościach nie może zabraknąć zakał wnoszących na plac zabaw chrupki, i inne cuksy, bynajmniej nie w potrzebie podzielenia się z innymi współtowarzyszami zabaw, czy też takich których rowerki, wózki, hulajnogi, lalki i inne "ważne" sprzęty są nietykalne i już konflikt gotowy. Steff wypatrzyła że na ławce usiadła dziewczynka wiek ok 6 lat (jak nie więcej) i w towarzystwie babci wpiernicza jej ulubione chrupki. No niestety... Stanął mały sęp i z wyciągniętą ręką woła "daj", babcia widocznie czuła na umizgi gada odpala młodej chrupka. Steff uradowana wpierniczyła jednego w całości, zanim Mamilla zdążyła dojrzeć co się święci. "Dziękuję Pani, ale proszę jej nie dawać chrupków". "Oj tylko jednego... Tak prosiła". Se Mamilla myśli " A jasne "daj" to i ja mogę powiedzieć i ciekawe czy byś wyskoczyła z portfela bo bym chciała". I zabiera marudzącego Trollsona od darmowe jadłodajni. Ale Gad nie daje za wygraną i znów odwala zagłodzone dziecko i już ma drugiego chrupka. Mamilla klnie pod nosem i z większym naciskiem tłumaczy babeczce że "Ona nie może jeść chrupków, bo dwa dni nie robiła kupy...". Niestety stary dokarmiacz nie zrażony niczym, dalej kusi Mamillowego sępa, a pikanterii sytuacji dodaje fakt że przyglądają się temu inne matki i ich dzieciaki, a kochana wnusia babuni dalej wżera ostentacyjnie Monstermancze. Nosz w dupsko węża... Bierzesz dzieciaka na plac zabaw żeby się pobawił, a walczysz sama ze sobą aby nerwy Ci nie puściły. Troll w końcu odpuszcza, z ostatnim zdobytym duchem wali do piachu. A tam kolejny cyrk. Jedna z matek zbiera zabawki dziecka. Dzieciak nadmieńmy bawi się w najlepsze. Matka przegrzebuje piach. Łazi bidulka i niczym kura, nogą przegrzebuje centymetr po centymetrze piaskownicową pustynię i jej okolice. Mamilla myśli że musi co zgubiła, albo ma taki trik nerwowy. Ale nie... Z ust biduliki co raz wydobywa się pełne żalu " chyba zgubiła się twoja żyrafka...", " niestety , niema jej...", "musiała gdzieś się zagrzebać...", " naprawdę nie wiem gdzie ona jest...". Mamilla obserwuje całą sytuację. Dzieciak bawi się w najlepsze, jakimś samochodem, ignorując całą sytuację, matka łazi i gada sama do siebie. Kurde.... Wariatka? Ale ona grzebie dalej, tym razem łopatką przekopuje piaskownicę "no niestety, niema... nie będę szukać synu...". Se Mamilla myśli "jak to szukać nie będzie? Przecież przewróciła całą piaskownicę do góry nogami! No wariatka!". Po chwili kobieta odpuszcza, zbiera inne klamoty, w tym czasie jej "synuś" zagrzebuje pieczołowicie w piaskowej czeluści jakąś plastikową filiżaneczkę.
Nienawidzę piaskownicy. Stresuję się wizją bitwy o jakąś łopatkę, a ci którzy przynoszą chrupy doprowadzają mnie do szału, bo Mańka stoi i żebra jakby nie żarła trzy tygonie. To tarmoszenie klamotów też mnie wnerwia, bo zazwyczaj młoda nie chce się nimi bawić, bo woli te ogólne składające się z porzuconych foremek... błee!
OdpowiedzUsuńHehehe, u nas piaskownic nie ma to i problemu nie ma. Co do placów zabaw zauważyłam, że Włosi, o dziwo, nie żyją ogromną chęcią dokarmiania cudzych dzieci. Z resztą nie zauważyłam by na plac zabaw przychodziły dzieci z prowiantem.
OdpowiedzUsuńHehehe Ty jak piszesz to banan na twarzy od razu. Nigdy nie rozumiałam fenomenu piaskownic ale pewnie wszystko przede mną. Być może kiedyś będę zmuszona zrozumieć ;)
OdpowiedzUsuńNa szczęście w naszej okolicy piaskownic brak, ale nawet gdyby były, to chyba bym do nich nie uczęszczała. Moje doświadczenia z tym przybytkiem są raczej słabe;) Nie lubię, nie lubię... chyba znów Filipowi rozstawię taką na balkonie i będę miała z bani;)
OdpowiedzUsuń