Po raz kolejny Steff rozlewa na stolik sok z kubeczka, rozmazuje palcem plamę i lepiącymi się łapskami chwyta plastikowe garnuszki, po czym zatapia je w fioletowej kałuży. Sok z cieka ze stolika na dywan, kapie z małych łapek na bluzeczkę, nadmiar zostaje wytarty w gaciorki, pojedyncze krople lądują na skarpetkach. Mały kubeczek soku w magiczny sposób rozmnaża się w hektolitry lepkiego, uporczywego płynu, Gadzina prawie w nim pływa, a na pewno pływają zabawki na stoliku. Mamilli puszczają nerwy, taki dzień jeden na jakiś czas kiedy małe "coś" podnosi ciśnienie i rośnie do rangi problemu międzynarodowego. Innym razem Mamilla by dała Gadowi do zabawy preparowany ryż i w nosie miała że będzie go godzinami wydłubywać pazurami ze wszelkich, niedostępnych dla odkurzacza szpar w chacie. Ale nie... Nie dziś. Dziś dzień histeryczki, jedno spojrzenie i Mamilla ma milion myśli w głowie, a wszystkie na "k" i "ch" + kilka innych równie nieodpowiednich do wieku sprawcy owej "tragedii". Ostatnie resztki przyzwoitości pozwalają żeby z Mamilli ust wyrwało się tylko głośne ryknięcie + słowotok a pro po zaistniałej sytuacji, bo co to to matka nie mówiła, nie tłumaczyła, bo jak to Steff mogła, co ona zrobiła, jak wygląda, ile od prania, ile do wycierania + w głowie po każdym wyrzucie słowo na "k". Steff patrzy na matkę jak na zjawisko nie z tej ziemi, rączki wyświnione jaku świnki zwisają bezwiednie, buzia z zaznaczonym fioletowym uśmiechem wokół ust otwiera się i zamyka raz po raz, oczka wielkości 5zł zachodzą mgłą. Mamilla w końcu przestaje ochrzaniać małego chemika. Kuca i na spokojnie znów zaczyna tym razem lament: - Steff... Ile razy mówiłam że nie można się tak bawić piciem? Dziecko... Mamilla przestaje gadać, bo w tym momencie Gad podchodzi i obejmuje Mamillę z całej siły, lepkie rączki wczepiają się w Mamillową szyję, małe stópki wspinają się na matczyne kolana. Trollson odrywa się od matki, patrzy na zdębiałą staruszkę i rzecze: - Mamo! Ko-chooo... (po Steffowemu "kocham"), i znów smaruje matkę lepkimi ręcami tym razem po rozwrzeszczanej gębie, po czym zeskakuje z histeryczki, pędzi do kuchni i wraca ze ścierką do wytarcia stołu. I kto tu jest dorosły? Mamilla musi nie.
Też tak mam. Oj i to często! Szlag mnie jaśnisty trafia na syf, który zostaje po zabawie piciem/jedzeniem/czymś niezidentyfikowanym, ale jak przyczłapie do mnie brudas i wyszczerzy zębiszcza to serce mi sie topi i wręcz z pieśnią na ustach sprzątam sajgon...
OdpowiedzUsuńZnam to aż za dobrze... Złe dni, ataki złości, a potem wyrzuty sumienia, przytulanie i obiecywanie, że już nigdy więcej... A przecież normalnie z uśmiechem na paszczy wgapiam się, jak moje dziecko doprowadza do ruiny całą chałupę. Mało tego, potem jeszcze po nim sprzątam;) Ale raz na jakiś czas coś we mnie wstępuje;)
OdpowiedzUsuńMichaś jak coś zbroi to od razu wiem, bo przybiega i krzyczy ,,Mamusiu, kocham Cie!,, i wtula się we mnie najmocniej.
OdpowiedzUsuńCwaniaczki te nasze łobuzy :))